Jeżeli faktycznie nie będziesz dawać rady na basenie, powiedz o tym swoim rodzicom. Na pewno nauczyciel też zauważyłby to, więc poproś go, by z nimi porozmawiał. Ale ja polecam ci tą pierwszą opcję. Powodzenia ;) odpowiedział (a) 01.09.2014 o 14:24. Chociaż szansa jest że jeżeli masz rodzeństwo które się wyprowadziło lub rodzinę która cie lubi i by cię przygarnęła pod dach to możesz się zapytać rodziców i przekonać że jeśliby płacili raz w miesiącu to mogłabyś mieć lepsze oceny i zacząć na czysto. Mam nadzieję że pomogłam :) 0. 0. Jak przekonać rodziców żeby jechać na koncert? 2018-01-28 13:55:43; Jak przekonać rodziców żeby jechać do kina ? 2012-10-02 16:36:22; Jak przekonać rodziców żeby jechać na paradę równości za rok 2019-07-11 19:07:34; Jak przekonać rodziców żeby nie jechać do Anglii 2015-02-11 17:17:20 Nie musisz też podawać nikomu powodu swojej decyzji – to najlepszy sposób by uniknąć namawiania do jej zmiany. Jeśli masz np. księdza drwiącego z mniejszości seksualnych a w klasie jest uczeń, który do mniejszości należy – bardzo miłym gestem solidarności z taką osobą będzie zbiorowe wypisanie się z religii. odpowiedział (a) 10.05.2009 o 22:59. powiedz np. że będziesz z zaufanymi osobami i że będzie dużo osób w Twoim wieku, wrócisz o odpowiedniej godz, zaproponuj że nawet tata może CIę odebrać.. odpowiedział (a) 25.02.2011 o 20:17. Zobacz 10 odpowiedzi na pytanie: Jak przekonać rodziców, żeby puścili mnie na imprezę? Jak przekonać rodziców żeby mi kupili chomiki? 2011-09-21 20:11:32; Jak przekonać rodziców żeby kupili mi kota? 2013-03-05 19:10:45; Jakimi argumentami przekonać rodziców żeby kupili zwierzaka? 2011-02-22 13:57:47; Jak przekonać rodziców aby kupili mi trampolinę ? 2014-05-01 14:41:40; Jak przekonać rodziców, żeby kupili choinkę Boję się, że jak pójde jutro to rozchoruje się na dobre. Próbowałam zasugerować mamie, żebym nie szła, ale ona mów że nie bo jest 7 lekcji i będę miała za dużo zeszytów do przepisywania. Tyle że z tych 7 lekcji 2 to wf i godz. wych gdzie i tak nic nie piszemy. Jak ją przekonać? Zobacz 4 odpowiedzi na pytanie: Jak przekonać Uzyskanie pozwolenia na spełnianie obowiązku szkolnego poza szkołą. W tym celu musisz udać się do dyrektora szkoły, do której zapisane jest Twoje dziecko. Musisz wystosować wniosek o zezwolenie na edukację domową. Musisz dołączyć do niego: oświadczenie rodziców o zapewnieniu dziecku odpowiednich warunków do nauki. Nie ma nic złego w przyznaniu się do błędu, który popełniłeś, jeśli jesteś skruszony i obiecujesz, że nie zrobisz tego ponownie. udowodnij, że jesteś godny zaufania. Jeśli twoi rodzice zobaczą, że nie mają się o co martwić, łatwiej będzie powiedzieć tak temu nocowaniu. jak przekonać rodziców, by zgodzili się na przyjęcie: Odpowiedzi. Wytłumacz im, że bardzo Ci na tym zależy, i postarajcie się być cicho z dziewczynami :d. Powiedz ze innym koleżankom mamy pozwalają a Tobie nie. Pokaż że zależy Tobie na tym. Zobacz 7 odpowiedzi na pytanie: Jak przekonac rodziców żeby mi pozwolili zaprosić koleżanki na nocke ? 75K5. Początek roku szkolnego zestresował cię nie mniej niż twoje dziecko? Z przerażeniem myślisz o godzinach, które spędzisz z nim nad pracami domowymi? Zastanawiasz się, jak pomóc i jemu, i sobie? Kilka porad ma dla ciebie dr Mikołaj Marcela, autor książek "Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku" i "Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem". Ten rok szkolny zaczął się w atmosferze grozy. Boją się nauczyciele, boją się rodzice i pewnie część uczniów też. Nauka w warunkach pandemii to wyzwanie i chyba istota rzeczy może umknąć w całym tym koronawirusowym szkolny w Polsce zawsze zaczyna się w atmosferze grozy. Covid-19 to oczywiście poważny problem, większym problemem jest jednak to, jak od lat wygląda u nas edukacja. Grozę powinna budzić przede wszystkim postawa nauczycieli, którzy często nie uczą, a nauczają, żądają bezwzględnego posłuszeństwa i operują groźbą jako podstawowym komunikatem. Niedawno opublikowano wyniki badania, które wykazały, że podczas poprzedniego semestru, gdy dzieci uczyły się zdalnie, obniżył się u nich poziom stresu. I u chłopców, i u dziewcząt, w różnych grupach wiekowych. Najwyraźniej znacznie większym stresem niż pandemia i związane z nią ograniczenia jest chodzenie do inaczej wyglądało to np. we Włoszech, gdzie lockdown bardzo dał się uczniom we znaki. Szkodliwy wpływ szkoły na dzieci potwierdzają też badania PISA, którymi zresztą bardzo się szczycimy, bo pokazują, że jesteśmy w czołówce świata jeśli chodzi o wyniki z matematyki, nauk przyrodniczych i literatury. Tyle że do tych badań jest aneks, a w nim mowa np. o poziomie bezpieczeństwa dzieci w szkole. I tam już byliśmy na jednym z ostatnich miejsc wśród badanych krajów. Polscy uczniowie nie postrzegają szkoły jako bezpiecznego miejsca. Z kolei badania HSBC wykazały, że nasi uczniowie mają też bardzo niskie poczucie własnej więc na to, że nauka zdalna, na którą tak się wszyscy skarżyli, miała jednak duży od atmosfery szkoły dało pozytywny efekt. Ale to nie wszystko. Zwiększyły się kompetencje cyfrowe nauczycieli (przynajmniej tej części, która chciała się czegoś nauczyć) – poznali zasoby sieci, nowe narzędzia cyfrowe, odnaleźli się na różnych platformach edukacyjnych. Wszystko to jest korzystne dla wielu rodziców z braku czasu odpuściło nadzorowanie odrabiania lekcji, co jest mi bardzo bliskie, bo wierzę, że edukację tak rozumianą jak w Polsce lepiej trochę odpuścić, a skupić się na rozwijaniu potencjału i zainteresowań dzieci. Z drugiej strony rodzice siłą rzeczy stali się częścią zdalnych lekcji i mieli okazję przekonać się, jak to wszystko wygląda. Myślę, że wielu z nich zaczęło się bać o swoje dzieci, widząc, że chodzą do szkół, w których mentalnie i edukacyjnie wciąż panuje wiek XIX. Część osób zdecydowała się nawet na homeschooling. Ale czy to dobrze? Rodzicom może chyba brakować kompetencji?Żyjemy w świecie internetu, mamy dostęp do informacji naukowych na niezwykle wysokim poziomie, trzeba tylko umieć do nich dotrzeć. Są kanały na YouTube poświęcone nauce, ale też inicjatywy edukacyjne umożliwiające kontakt ze specjalistami z danych dziedzin i uczenie się od nich na odległość. Są wreszcie uniwersytety, które też oferują pomoc. Ja prowadzę warsztaty pisarskie na Uniwersytecie Śląskim i od czasu do czasu przychodzą na nie licealiści. Gdyby zgłosiła się osoba mająca edukację domową, nie widziałbym problemu, by ją przyjąć. Naprawdę nie przejmowałbym się też przygotowaniem rodziców do mamy w Polsce wspaniałych nauczycieli, ale znam i takich, którzy mają niskie kompetencje, w ogóle się nie rozwijają. Tak więc nie należy się łudzić, że w szkole nasze dzieci mają zawsze do czynienia ze specjalistami. Poza tym gdy rodzic poczuje, że dochodzi do ściany, że z czymś już sobie nie radzi, może zawsze poszukać nowych rozwiązań, by wspólnie z dzieckiem się rozwijać. Dodam jeszcze, że edukacja domowa pozwala odkryć potencjał dziecka, a nauka może odbywać się z zastosowaniem znacznie przyjaźniejszych technik niż nudny wykład, na którym trzeba siedzieć w ławce bez ruchu, nie mając często szansy zabrać głosu. W domu można uczyć dzieci historii poprzez oglądanie filmów, biologii na wspólnych spacerach do parku, matematyki w czasie gier wielu rodziców taka perspektywa odstrasza, bo i tak spędzają mnóstwo czasu z dziećmi nad odrabianiem lekcji. „Lata podstawówki minęły na ciśnięciu syna, siedzeniu przy każdym zadaniu. Wszystko kręciło się wokół nauki i ocen. Stałam się nauczycielką, nie mamą”, skarży się na jednym z forów pewna takich rodziców. Na przykład matkę, która codziennie od 17 do późnych godzin wieczornych zmuszała syna do nauki. To samo było w weekendy, gdy dawała mu jedynie dwie godziny na spotkania ze znajomymi. To przecież piekło. Myślę, że również dla tej to jest jej wybór, a dziecko nie ma możliwości decydowania. Nie rozumiem, co stoi za takim postępowaniem. Czy ta matka będzie siedzieć nad dzieckiem do końca swego życia, by nadzorować wszystko, co ono robi? Kiedy mamy się nauczyć odpowiedzialności za życie, za realizację zadań obowiązkowych, jeśli nie w młodości? Moi rodzice nigdy mnie nie nadzorowali. Nie pytali o oceny, o to, czy odrobiłem zadania. Mogłem robić, co chciałem. W podstawówce grałem w gry RPG, chodziłem na spotkania ze znajomymi, całe liceum grałem na perkusji i jeździłem na koncerty z różnymi zespołami. Rodzice włączali się, gdy miałem jakiś problem, wtedy sam do nich przychodziłem. Oni rozumieli, że nikt mnie nie nauczy odpowiedzialności i organizacji czasu, że sam muszę się tego nauczyć. Efekt jest taki, że dziś przyjaciele pytają mnie, jak to możliwe, że wykładam na uniwersytecie, jednocześnie wydaję książki, prowadzę szkolenia, znajduję czas także na inne projekty. Odpowiedź brzmi: uczyłem się tego całe życie, w tym przez 12 lat szkoły i na dzieci są różne. Jednych faktycznie nie trzeba zaganiać do nauki, inne nie są już tak byłem zdyscyplinowany i miałem co roku kilkanaście uwag w dzienniczku. Oczywiście dzieci są różne, ale trzeba wtedy rozmawiać, szukać innych wyjść niż ciągły nadzór. Zresztą to siedzenie nad dzieckiem naprawdę nie pomaga w osiągnięciu celu, jakim jest poprawienie ocen. Tak zestresowane dziecko prędzej czy później pęknie. OK, może i później, bo dopiero w życiu dorosłym. Ale czy o to nam chodzi? Nie o to, żeby było szczęśliwe i rozwijało się w kierunku, który je interesuje? Żeby czuło ze strony rodzica wsparcie i zaufanie? Zastanówmy się zresztą, jak każdy z nas się czuje, gdy szef nieustannie go sprawdza, gdy wiecznie czujemy jego spojrzenie na plecach, jesteśmy ciągle krytykowani i zastraszani. Co taki gnębiony pracownik da firmie? Jaki będzie z niego pożytek?Czyli dajemy dziecku autonomię, tak jak apeluje pan w najnowszej książce „Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem”.Oczywiście. Jeśli matka chce ślęczeć z dzieckiem nad lekcjami, zabiera mu czas na odpoczynek i samorozwój, krzywdzi je. Zwłaszcza jeśli mowa o uczniu podstawówki. Badania pokazują zresztą, że prace domowe nie mają sensu w przypadku dzieci poniżej 14. roku życia. Do tego czasu dzieci powinny się głównie bawić, nudzić, a nie mieć zorganizowaną każdą minutę życia. Muszą mieć przestrzeń nawet na różne głupoty, bo w ten sposób uczą się konsekwencji swoich działań. A rodzice powinni dawać przykład, jak być ludźmi autonomicznymi, którzy sami sobie organizują życie, pokazywać, jak coś zaplanować i to wszystko dobrze, tylko co, jeśli odpuścimy i te oceny się nie poprawią, a może nawet obniżą? A po co komu dobre oceny? W systemie edukacji liczą się dziś zdany egzamin ósmoklasisty i matura, oceny cząstkowe z poszczególnych przedmiotów w poszczególnych latach nie mają tak naprawdę znaczenia. A że dzieci się czegoś nie nauczą? I tak po tygodniu z lekcji zostaje im 10–15 procent informacji, po skończeniu szkoły nie pamiętają nic. Ja pamiętam tylko, który wodospad na świecie jest największy, a który najszerszy. A geografię akurat uwielbiałem, przy czym do czasu aż poszedłem do szkoły... Podstawa programowa ma niewielkie znaczenie dla naszego dalszego życia – czy pani musiała kiedykolwiek zastanawiać się w dorosłym życiu, czym się różni mitoza od mejozy? Czy jest dla pani istotna informacja, jaką powierzchnię ma Antarktyda? A tego właśnie się uczyliśmy i nadal uczymy. Nie uczymy się za to, jak napisać CV, przeczytać umowę o zaciągnięciu kredytu na mieszkanie, nie rozumiemy podstawowych zjawisk na gruncie pan na YouTubie filmiki „Matura to bzdura”? Prowadzący odpytują napotkane na ulicy młode osoby z wiedzy szkolnej. I tak oto okazuje się, że na pytanie: „Co się dzieje, gdy mężczyzna traci jajniki?”, kilkoro młodych ludzi bez zająknięcia odpowiada: „Staje się bezpłodny”. Rozumiem, że nie powinniśmy się z nich śmiać?No właśnie, to tak à propos pani wcześniejszego pytania o nauczanie domowe. Chyba nie będzie znacznie gorsze od szkoły? I co tam się działo na lekcjach biologii? Właśnie ten program na YouTube pokazuje, jak nieudolny mamy system. Szkoła myli wiedzę z informacjami. Wiedza to jest usystematyzowanie informacji. I to nie tak, że ona jest pokawałkowana i poznajemy ją na odrębnych zajęciach szkolnych z historii czy matematyki. To nie ma sensu, bo wszystko jest ze sobą połączone i z siebie wynika. Doszli do tego Finowie, którzy właśnie w tę stronę reorganizują obecnie naukę w liceach. Okazuje się, że nie jest to proste zadanie, ale przynajmniej próbują. Oczywiście programy takie jak „Matura to bzdura” zabawnie się ogląda, gdy ktoś czegoś nie wie, ale pamiętajmy, że to trochę jak w „Milionerach” – pytania dla nas oczywiste nie są oczywiste dla innych i vice versa. Niewiedza, kiedy był chrzest Polski, nas nie dyskwalifikuje, nie zależy od tego nasze życie, jeśli jesteśmy np. kardiochirurgami. Ja się tylko martwię, patrząc na „Matura to bzdura”, że z tego niedouczenia biorą się antyszczepionkowcy i ludzie twierdzący, że Covid-19 nie oni właśnie skończyli szkołę, nauka jest u nas obowiązkowa do 18. roku życia. To więc pokazuje, że zmuszanie do niej i tak nic nie daje. Gdybyśmy wyszli od wzbudzenia w tych ludziach entuzjazmu, pokazania im, jak wspaniale jest zdobywać wiedzę, efekty byłyby całkiem inne. Antyszczepionkowcy to najlepszy dowód na to, że musimy przeanalizować nasz system edukacji. Paradoksalnie dziś mamy najwięcej osób z wyższym wykształceniem w historii. Nie neguje się wartości nauki, wszyscy dostajemy komunikat, że edukacja to coś bardzo istotnego. A mam wrażenie, że jeszcze nigdy nie wiedzieliśmy tak mało o świecie jak więc wzbudzać ten entuzjazm i zachęcić dzieci do zdobywania wiedzy? Co mogą zrobić rodzice?Na pewno nie metodą kija i marchewki, która uczy głównie oszukiwania i unikania kary. Trzeba bazować na motywacji wewnętrznej, a jej podstawy to kompetencja, cel i autonomia. Dziecko powinno mieć przestrzeń, by zdecydować, kiedy i jak chce coś zrobić, musi mieć swobodę w doborze środków, działać wtedy gdy jest na to gotowe. Powinno też rozumieć, po co się uczy – bez tego w najlepszym wypadku zrobi wszystko po łebkach, bo szkoda mu będzie sił. W liceum można więc tłumaczyć dziecku, że warto zaliczyć przedmiot, który go nie interesuje, żeby zdać maturę, a potem pójść na studia, dzięki którym będzie tym, kim chce. Najgorsze jest to, co dzieci słyszą zazwyczaj – że trzeba zdać sprawdzian i z dzieckiem, jak funkcjonuje system, zapytajmy, co by mogło zmotywować je do pracy. A co do kwestii kompetencji, czyli jak to zrobić – jeśli nasz syn czy córka nie lubią podręczników, nie zmuszajmy ich do korzystania z nich. Może bardziej sprawdzą się filmy na YouTubie i notatki sporządzane w trakcie oglądania. Wśród pomocnych technik w mojej książce opisuję metodę Feynmanna, w której uczeń wciela się w rolę nauczyciela i próbuje jak najprościej wytłumaczyć to, czego się uczy. Nie zawsze jest możliwa do zastosowania, ale jeśli naprawdę mamy dogłębnie zrozumieć jakiś temat, to świetny sposób.„Mimo ogromnej pracy moja 10-letnia córka ledwo ciągnie. Ma dysleksję i ADD, IQ 105 i jest nad wiek rozwinięta emocjonalnie. (…) Jedynym przedmiotem, na którym potrafi się skupić, jest angielski. I wtedy nawet jakoś to idzie, choć i tak potrzeba jest wielu powtórek. W zeszłym tygodniu pisała sprawdzian z obwodu i pola kwadratu i prostokąta. Tłukliśmy to w domu ze dwa tygodnie, a na sprawdzianie i tak pomyliła te dwie rzeczy…” – to kolejny wpis z forum rodziców. No właśnie, można jakoś pomóc takiej dziewczynce?Trudno wyrokować na podstawie wpisu z forum i dawać w oparciu o niego poradę. Jednak wiadomo, że wysoki poziom inteligencji emocjonalnej utrudnia funkcjonowanie w miejscach takich jak szkoła, w których są zunifikowane wymagania. Może trzeba zmienić placówkę? To się oczywiście może wiązać z kosztami, ale dobrym rozwiązaniem mogłaby być szkoła stosująca metodę Montessori lub pedagogikę waldorfską. Ja nie przykładałbym też wagi do takich „łatek” jak IQ. Pamiętajmy, że to jest test stworzony przez amerykańskich białych mężczyzn z klasy średniej – i to w nim oni wyznaczają, co rozumieją przez inteligencję. Są oczywiście kobiety i przedstawiciele innych kultur, którzy osiągają dobre wyniki, ale generalnie nie należy traktować IQ jako jedynego miernika inteligencji. A tak już poza wszystkim: czy gdyby ktoś nad nami siedział i „tłukł” dwa tygodnie pole kwadratu, to czy nie bardziej stresujące byłoby samo „tłuczenie” niż proces nauki?Mam wrażenie, że aby przestać „tłuc”, wielu rodziców musiałoby zupełnie zmienić sposób myślenia. Dla człowieka z wykształceniem wyższym jest przerażające, że jego dziecko może uczyć się źle, a już największy strach budzi rodzic nie może wiedzieć, co będzie najlepsze dla dziecka. Może mieć tylko wyobrażenie. Nie wiadomo, jak będzie wyglądał świat za rok, a co dopiero za 12 lat. Jakich dziecko będzie potrzebowało umiejętności? Jakie zawody będą w przyszłości potrzebne? Dziś myślimy, że wspaniale być prawnikiem, a może za jakiś czas będziemy mieć boty prawnicze? Dajmy spokój tym dzieciom, nie projektujmy na nich swoich niespełnionych pragnień. Nie każmy im podążać drogą, którą my sami byśmy obrali. Moja mama jest lekarzem, tata fizykiem jądrowym, ja skończyłem filologię polską i filozofię. Z perspektywy „ścisłowców” teoretycznie jestem porażką, ale moi rodzice uważają, że to świetnie, że zostałem humanistą. Nie mieli nigdy żadnego pomysłu na mnie, chcieli tylko, żebym był szczęśliwy. A zawodówka? Nie jest wbrew pozorom najgorsza. Dziś zbyt często przypominamy chomiki ganiające w kołowrotku, nie wiadomo po co. Chcemy zadowolić wszystkich, tylko nie siebie. Czasem myślę, że po tym względem najgorsze są prestiżowe licea, bo zmuszają do kucia, podporządkowywania całego życia rzeczom, które nie mają dla młodych ludzi najmniejszego sensu. A w zawodówce lub technikum ma się trochę więcej czasu, mniej presji społecznej – może dziecko będzie szczęśliwsze niż w elitarnym liceum. Zresztą, znam bardzo wielu wysokiej klasy specjalistów i niezwykle mądrych ludzi właśnie po technikum. Ustaliliśmy, że funkcja nadzorcy nauki nie jest dobrą funkcją dla rodzica. Pan radzi, by rodzice widzieli siebie raczej jako agentów gwiazd, by wspierali dzieci w odkrywaniu ich talentów. Czy u każdego da się odkryć jakiś talent?To ważne, co rozumiemy przez talent, bo niekoniecznie oznacza on zdolności muzyczne czy matematyczne. Są np. ludzie, którzy świetnie sprawdzają się jako sprzedawcy w sklepie – zawsze wiedzą, gdzie coś jest, umieją doradzić, zachęcić swoją postawą do zakupów. I to jest prosta rzecz, nie wiąże się z przywilejami finansowymi, ale dla mnie talent oznacza właśnie coś, co przychodzi nam łatwo, co sprawia nam przyjemność, daje satysfakcję, dobrze się z tym czujemy. Każdy z nas ma talent i chciałbym, aby szkoła i rodzice pomagali go sobie Kozierowska, która od lat motywuje kobiety do robienia kariery, zakładania własnych firm, użyła ostatnio sformułowania „multibaba”. Mówi, że trzeba próbować różnych rzeczy, sprawdzać się w wielu dziedzinach. Faktycznie dziś wydaje się to prawda, musimy być przygotowani na to, że będziemy co chwilę na nowo siebie „wynajdować”. Kariera całe życie w jednym zawodzie już właściwie jest niemożliwa. Trzeba mieć na siebie pomysł i to nie jeden. Ja z kolegą z uniwersytetu stworzyłem nowy kierunek na Uniwersytecie Śląskim, czyli sztukę pisania, potem pisałem powieści dla dzieci, teraz zająłem się edukacją, próbowałem też swoich sił w pisaniu scenariuszy, tekstów piosenek. Szukałem różnych kursów w sieci, konsultowałem się ze specjalistami. I myślę, że uczenie zdalne powinno być nie tyle przeniesieniem edukacji, jaką znamy, do internetu, ile pokazaniem, jak wykorzystać sieć, jak działa internet, by uczniowie sami byli w stanie siebie uczyć i konstruować wiedzę według własnych pan kanały tematyczne na YouTubie, zachęca: „Pozwólcie dzieciom grać w gry”. A przecież dzisiaj tyle mówi się, by dzieci raczej od tej technologii odciągać, by ograniczać dostęp do internetu. A czy rodzice, którzy odciągają dzieci od internetu, robią zakupy tylko w sklepach stacjonarnych czy jednak kupują też w sieci? Czy chcąc obejrzeć film, chodzą tylko do kina, czy oglądają też Netflix i HBO Go? Czy nie zamawiają obiadu przez internet? Skoro nie chcemy, żeby dzieci z niego korzystały, zróbmy to samo i dajmy dobry przykład. Dlaczego one mają być wyłączone? Gdzie tu jest logika? Już dziś trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie świata bez sieci, a co będzie za kilkanaście lat? Jaki jest sens odcinać dziecko od tego, co będzie jego naturalnym środowiskiem? Zamiast ograniczać dostęp, powinniśmy być przewodnikami po sieci. Przecież gdy idziemy ulicą, pokazujemy, że nie można iść na czerwonym świetle, tłumaczymy, że trzeba przechodzić na pasach, że nie wybiega się na jezdnię. A co robimy w przypadku sieci? Masz tu tablet, oglądaj bajki na YouTube. Powinniśmy tłumaczyć, do czego służy internet, że można w nim znaleźć informacje, ale też na co uważać, jakie są że przeciwnikiem większości rodziców jest czas. Dlatego dają te bajki, dlatego nie wspierają tak jak trzeba w odkrywaniu talentów i wolą, by edukacją zajęła się szkoła, nawet jeśli dostrzegają jej ale też nie przesadzajmy. Nie musimy być „coachami” dzieci. Moja mama i tata dużo pracowali, nie było tak, że spędzali ze mną całe dni i odkrywali moje talenty. Nie robili mi też testów na IQ. Najważniejsze było wsparcie, które dostawałem, gdy było potrzebne. Rozmawialiśmy, oglądaliśmy wspólnie i omawialiśmy filmy. Tata i ja, gdy pojawiała się sieć WWW w Polsce, poszliśmy razem na kurs obsługi internetu, założyliśmy sobie skrzynki mailowe. Nie zajęło to dużo czasu. Potem razem uczyliśmy się, jak bezpiecznie i efektywnie nawigować w sieci, a teraz do dziś przesyłamy sobie co jakiś czas wystąpienia w ramach TED Talks, które nas zainspirowały. Tak naprawdę dzieci same sobą się zajmują. Można uważać, że są z natury leniwe i ciągnie je tylko do złego, polecam jednak zaryzykować i sprawdzić, jakie są naprawdę, a nie według naszych Mikołaj Marcela - literaturoznawca, uczy na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach na kierunkach sztuka pisania oraz twórcze pisanie i marketing wydawniczy. Autor powieści dla dorosłych („Bycie w śmierci” i „Niemartwi”) oraz serii kryminałów dla dzieci „Best seler”. Od kilku lat zajmuje się edukacją, walczy o zmiany w polskim szkolnictwie. Jego poradnik „Jak nie spieprzyć życia swojemu dziecku. Wszystko, co możesz zrobić, żeby edukacja miała sens” stał się bestsellerem. Kilka tygodni temu ukazała się jego najnowsza książka ,,Jak nie zwariować ze swoim dzieckiem. Edukacja, w której dzieci same chcą się uczyć i rozwijać” (Muza) – skarbnica technik uczenia się i porad dla rodziców. Odpowiedzi Sory, że nie dałem opisu ale robiłem to na telefonie. Źle się czuję, boli mnie gardło, mam zawroty głowy i senność. Nie dam rady chodzić po zrobieniu kilku kroków do łazienki dostaje zadyszki jakbym przebiegł z 800 m. Nie byłem w szkole juź tydzień ale nadal nie dam rady, poza tym biorę antybiotyk, lekcję przepisuję z dnia na dzień, uczę się, nie mam problemów z nauką mam najlepszą średnią ze wszystkich klas pierwszych gimnazjum. Tylko noe piszcie abym wkładał termometr do herbaty bo moja mama ufa tylko rtęciowym, a nie chcę go zbić Możesz udawać ze cie brzuch boli siedziec dlugo w toalecie i udawać że masz rozwolnienie... zwykle działa ale musisz być "dobrym aktorem" xD Masz jakiś racjonalny powód? Corrinẻ odpowiedział(a) o 21:44 Zalezy, jakie masz oceny, frekwencje i jaki jest powod. Mi rodzice raz na jakis czas pozwalaja zostac w domu, wiec moze popros to i tobie sie uda :) Andorcia odpowiedział(a) o 22:16 Udawać że jesteś chory.. Że masz biegunkę xd u mnie to działa Weź kanapkę 🍔 do ust i żuj ją póżniej udawaj że coś robisz a kanapke miej cały czas w ustach raptownie pobiegnij do łazienki i tak jakbyś wymiotował wypluj ją😊 Mam nadzieje że się ci uda 😁 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub Matka wezwała policję, bo jej syn nie chciał iść do szkoły Sytuacja miała miejsce w niemieckim mieście Krumbach. Sześcioletni chłopiec został przywieziony przez matkę pod szkołę, jednak kobieta nie była w stanie przekonać go, żeby udał się na lekcje. Kiedy prośby nie pomagały, postanowiła zrobić, poradzić sobie inaczej. Być może ciężko w to uwierzyć, ale bezradna i zdesperowana matka zadzwoniła na policję. Funkcjonariusze byli bardzo zdziwieni zgłoszeniem, ale zdecydowali się podjąć interwencję. Po przyjechaniu na miejsce przesłuchali ucznia. Udało im się dowiedzieć, dlaczego chłopiec nie chce iść do szkoły. Okazało się, że wcale nie chodzi o lenistwo ani nieodrobioną pracę domową. Powodem nie były również konflikty z rówieśnikami ani nauczycielami. Dalszy ciąg artykułu znajduje się pod materiałem wideo Polecamy: Sprawdzianoza w polskich szkołach. Rodzice załamują ręce i martwią się o dzieci Sześciolatek powiedział, że nie chce iść na lekcję, ponieważ poprzedniego dnia mama spóźniła się po niego kilka minut i musiał czekać. Dziecko bało się, że sytuacja znowu się powtórzy. Dla nas dorosłych chwila spóźnienia to nic takiego, ale dla ucznia mogło to być bardzo stresujące przeżycie. Być może bał się, że mama o nim zapomniała i w ogóle nie przyjedzie. Policjanci porozmawiali z chłopcem i udało im się przekonać go, żeby jednak poszedł do szkoły. Interwencja zakończyła się sukcesem, a uczeń trafił na lekcje. I to bez konieczności użycia przymusu. Mundury zrobiły na nim wystarczające wrażenie. Według rzecznika policji w Krumbach chłopiec prawdopodobnie cierpi na lęk separacyjny. To zaburzenie, które zwykle występuje u dzieci, polegające na wyolbrzymianiu lęku przed rozstaniem z bliskimi. Może pojawić się zarówno w przypadku rodziców wychodzących do pracy, jak i wychodzących na kilka minut. Czynniki psychologiczne odpowiedzialne za występowanie lęku separacyjnego to przede wszystkim nieumiejętność właściwej reakcji na lęk oraz nadmierna wrażliwość emocjonalna. Naukowcy zakładają, że zjawisko to jest zwykle częściej obserwowane u chłopców niż u dziewcząt. Przeczytaj również: Szokujące zadanie domowe. Dzieci miały zaplanować swój pogrzeb Skandaliczna lista wymagań w żłobku. "Myślałam, że to żart" 9-latkę wyrzucono z lekcji WF, bo miała nieodpowiedni kolor spodenek. "Idiotyzm" ON najdrozsze szkoly 2021